No i co też ten szungit zdziałał na moich włosach? Do tego przejdę za chwilę, a tymczasem wspomnę co nieco odnośnie stosowania naszego sprayu. Producent zaleca nanieść go na włosy i skórę głowy na 15-20 minut, a następnie spłukać ciepłą wodą. W moim przypadku lądował tylko na skórze głowy, bo traktowałam go jako wcierkę, ale zdziwił mnie fakt, że aplikacja powinna odbyć się przed myciem. Żałuję trochę, że nie skusiłam się nigdy na odwrotność tej sytuacji, no ale cóż, bywa. :P W każdym bądź razie dostosowałam się do zaleceń i efekty były następujące: zauważyłam wyraźne wzmocnienie moich włosów, wypadanie trochę się zmniejszyło i wypatrzyłam nowe baby hair, ale zdecydowanie nie był to taki baby busz, jak w przypadku tego
serum, a szkoda. :) Po za tym odniosłam wrażenie, że skóra mojej głowy jest bardziej ukojona i tępo wzrostu włosów nieco przyspieszyło, ale nie spodziewajcie się cudów pod tym względem. Zaciekawił mnie również fakt, że po aplikacji produktu, czułam takie delikatne chłodzenie na skórze głowy. Nie wiem czym ono było spowodowane, ale być może świadczyło o tym, że coś się dzieje, jak to słynny ksiądz Natanek powiadał. ;) A teraz już poważnie i bez żartów - jestem zadowolona z działania, moje oczekiwania zostały spełnione i nie zaobserwowałam żadnych negatywnych skutków ubocznych typu łupież, podrażnienie, etc. Po za tym uważam, że produkt ma świetny skład. Co prawda nie jest to najlepsza wcierka, jaką stosowałam, ale spróbować można, chociażby ze względu na ten magiczny kamyczek no i oczywiście całkiem przyzwoite efekty. Jedyne na co mogłabym narzekać, to wydajność, bo za długo nie nacieszyłam się tym cudeńkiem, ale podobno wszystko co dobre szybko się kończy. Mam nadzieję, że przynajmniej szungit, który zostawiłam sobie na pamiątkę, nie będzie mi szczędził pozytywnej energii... ;)
A Wy co sądzicie o tego typu kosmetykach?
Może mieliście już w swojej kolekcji coś równie nietypowego? =)
Buziaczki! :*